Przemysław Wojcieszek
Roman Pawłowski, Gazeta Wyborcza: To jedna z najciekawszych polskich sztuk o pokoleniu „no future”. Zarazem sztuka pokazuje ideowe podziały w społeczeństwie: Wojcieszek stawia swojego zbuntowanego bohatera pomiędzy charyzmatycznym księdzem a byłym nauczycielem polskiego, wielbicielem poezji Władysława Broniewskiego. W ich sporze o istnienie Boga słychać dalekie echa „Nie-Boskiej komedii” i rozmowy między Henrykiem i Pankracym. Aktorzy grają uskrzydleni świetnym scenariuszem. W tym fantastycznym przedstawieniu wyróżnia się Eryk Lubos, który dał zbuntowanemu Bogusiowi coś, czego nie można dojrzeć w telewizyjnych reportażach o blokersach, a mianowicie wrażliwą duszę. Bogdan Grzeszczak zagrał postać współczesnego księdza, który z jednakową energią remontuje kościół i dusze nietypowych parafian, a Janusz Chabior w roli byłego nauczyciela stworzył niezwykły portret alkoholika, którego na powierzchni życia trzyma poezja. Takie spektakle, mocne, a zarazem wymagające, są szansą dla rozbitych i zdegradowanych środowisk postprzemysłowych. Czas dostrzec, że kultura jest potrzebna także na peryferiach.
Jacek Sieradzki, Przekrój: Nie ma w tym nic z teatralnego fałszu, widowiskowości, przesady. W poszukiwaniu realizmu legnicki teatr osiągnął niewątpliwie pewien szczyt. Aliści osiągnął go nie tylko dlatego, że skopiował do widowiska autentyczne realia. Ważniejsze, że umiał spojrzeć na nie z mądrym dystansem. Upiorne blokowisko Wojcieszka nie jest bowiem miejscem zdarzeń z wielkich dramatów. Nawet nie z kina akcji. Draństwo miesza się tu z poczciwą naiwnością i piramidalną głupotą. Młodzi ludzie, biorąc się do miłości, są niezdarni i kanciaści, a chłopak z łysą głową, na widok którego przeszłoby się na drugą stronę ulicy, krzesze z siebie romantyczne i książkowe gesty. Od dawna nikt równie celnie nie przespacerował się po polskich duszyczkach - bez mitologizowania i bez taniej satyry - jak ten debiutant na podlegnickim bokowisku.
Agnieszka Celeda, Polityka: Połączenie okrucieństwa z naiwnością w każdym regularnym teatrze brzmiałoby jak fałsz. Trafia jednak w sedno, gdy grane jest w blaszanej hurtowni lekarstw, w centrum Piekar, legnickiego blokowiska zamieszkanego przez tysiące takich ludzi jak bohaterowie sztuki „Made in Poland”, drżących przed przemocą i hodujących w sercach małe miłości.
Artur Guzicki, Panorama Dolnośląska: Miłość zniewalająca serce i umysł oraz literatura, w której są odpowiedzi na wszystkie pytania. Oto co, według Przemysława Wojcieszka potrzebne jest do powstrzymania gniewu młodego pokolenia. Nie bez znaczenia są jeszcze rodzina, gdzie jesteś akceptowany i autorytet, z którym możesz się nie zgadzać, ale któremu możesz zaufać. Banał? Oczywiście, że banał. Tyle, że nawet banalna opowieść zakończona słodkim happy endem opowiedziana w sposób ciekawy i dynamiczny może stać się teatralnym przebojem.
Roman Pawłowski, Gazeta Wyborcza: To nie tylko odważny tekst stawiający istotne pytania o miejsce młodych ludzi w świecie skompromitowanych autorytetów, bezrobocia i przemocy, ale i wspaniałe widowisko. Wojcieszek wystawił je w nieczynnym supersamie na legnickim blokowisku Piekary. To zarazem element społecznego programu, który konsekwentnie realizuje legnicki zespół pod kierunkiem Jacka Głomba, a którego celem jest włączenie teatru w życie miasta.
Leszek Pułka, Gazeta Wyborcza Wrocław Wojcieszek ma oczy Supermana - dowcipnie prześwietla groteskowość naszego świata. Mimo dość stereotypowych wyobrażeń polityków i biznesmenów jego bohaterowie wydają się po prostu interesujący tak jak neurotyczny, ekspresyjny Boguś Eryka Lubosa, zaczynający rewolucję z metalowym łomem w łapie. Blokers próbuje zrozumieć, kim jest, i zapytać, kim będzie, balansując na cienkiej granicy życia i śmierci, a widzowie śledzą jego szamotaninę z zapartym tchem. To dobry teatralny thriller. Spektakl w zawrotnym, filmowym tempie opowiadający o Polakach, którzy nie mogą pozbierać się w dziwnym kapitalizmie - na skrzyżowaniu telewizyjnego kiczu i marzeń o sprawiedliwości społecznej.
Tadeusz Kornaś, Didaskalia: Ciekawe jest w „Made in Poland” aktorstwo - cały zespół pracuje na wspólny sukces. Na prawie pustej scenie każdy fałsz byłby natychmiast dostrzeżony. Gra aktorów wymaga więc pełnej determinacji; niektóre sceny przedstawiane są bardzo dosadnie - gdy Boguś jest bity i kopany, czy gdy wyrzucają z wózka inwalidę, nie ma w tym wielkiej umowności. Pisałem, że to bajka, gdyż spiętrzenie nieprawdopodobieństw, zwłaszcza na końcu spektaklu, jest ogromne. Autor i reżyser jest jednak tego świadomy. Bajki są potrzebne.
Henryka Wach-Malicka, Dziennik: Poetyka spektaklu ewoluuje: od naturalizmu do baśniowego finału, w aurze wymarzonego przez bohaterów szczęścia. W klimacie miłości, zaufania i z piosenką Krzysztofa Krawczyka w tle. Owo ociosywanie z dosłowności dzieje się bez fukania widzów, Wojcieszek prowadzi bowiem akcję i bohaterów na leciutkim dystansie do rzeczywistości. Dzięki temu tłumaczą się niekonsekwencje, intrygi i nie zawsze równe tempo spektaklu, pozostajemy bowiem jakby na pograniczu smutnej jawy i pogodnego snu.
Kalina Zalewska, kulturalna.warszawa.pl: Bunt młodego bohatera wyrasta nie tylko z jego niezrównoważonej emocjonalności, ale z elementarnie pojmowanej uczciwości, wobec czego trudno jest przejść obojętnie. Dlatego, kiedy krzyczy, że ma wszystkiego dosyć i odmawia udziału w tak funkcjonującym świecie, czujemy że wyraża nie tylko swoje przekonanie. Ten wyraźny protest jest deklaracją autora, starającego się w swoim spektaklu przedstawić prawdę o rzeczywistości, a jednocześnie nie odebrać bohaterowi nadziei.
Tomasz Miłkowski, Trybuna: To jest bardzo sugestywny spektakl, nie uciekający od tego, co dzisiaj bolesne, zagmatwane, niejednoznaczne. Boguś rozdarty między kanonem wartości tradycyjnych (rodzina, wiara, wykształcenie) a biblią buntowników (protest, przemoc, odrzucenie świata), czyli między konserwatyzmem a rewoltą anarchistyczną, wybiera ostatecznie tradycję za sprawą miłości. Acz pobrzmiewa to ironicznie i trąci sentymentalizmem, Wojcieszek ratuje się przed tak jednoznacznym rozwiązaniem z pomocą Krzysztofa Krawczyka, który urasta w tym przedstawienia do idola pokoleń, łączącego rozmaicie myślących Polaków. To oczywista kpina z kultury sprasowanej przez mass media.
Michalina Solińska, Gazeta Wyborcza Poznań: To spektakl o tym, że w każdym z nas siedzi Krzysztof Krawczyk. Przedstawienie bardziej śmieszne niż przerażające, mimo to nie dające o sobie zapomnieć. Kiedy recenzent muzyczny "Gazety" Robert Sankowski skrytykował w zeszłym roku sopocki koncert Krzysztofa Krawczyka, posypały się pod jego adresem obelgi. Przypomniałam sobie o nich podczas spektaklu „Made in Poland” w reżyserii Przemysława Wojcieszka i śmiałam się do rozpuku. Bo to przedstawienie o nas, naszym niewybrednym guście, głupocie, kompleksach. Ale przede wszystkim o tym, że dzisiaj bardziej wątpimy niż wierzymy, wolimy zdystansować się niż zaufać. Dlaczego? Bo nie warto, najbliżsi zawodzą, a autorytety dawno wymarły.
Olgierd Błażewicz, Głos Wielkopolski: Spektakl jest wyrazem, tak charakterystycznej dla teatru z Legnicy postawy wobec rzeczywistości. Nie czeka on na pojawienie się nowych prawdziwie profesjonalnie napisanych sztuk o współczesnej Polsce. Wprowadza na swe afisze spektakle konstruowane na kanwie zdarzeń i sytuacji rozgrywających się na ich własnym terenie. Furorę zrobił przed laty swą balladą o legnickim Zakaczawiu, miejscu spotkań radzieckich czerwonoarmiejców, miejscowych władz i dawnych lwowskich złodziejaszków. Teraz, wziął na warsztat filmowy scenariusz i zrobił z niego spektakl, który po prostu daje nam wgląd w tą inną, skrywaną raczej przed nami Polskę.
Grzegorz Sobaszek, Foyer: Wojcieszek się nie certoli. Wali od razu fangę między oczy. To nie jest facet, który lubi przydługie wstępy, próżne gadki i kombinowanie: „a może tak, a może owak, a może jeszcze srak”. „Made in Poland" to zawodowy, kilkunastorundowy pojedynek bokserski, w którym Wojcieszek wystawia do walki świetnie przygotowanych fizycznie i psychicznie bokserów, z Erykiem Lubosem, Januszem Chabiorem i Przemysławem Bluszczem na czele. Oni nokautują publiczność w czasie wieczoru co najmniej tysiąc razy. Po spektaklu-walce aktorzy leżą na scenicznych deskach z wyczerpania, a widzowie z zachwytu.
Tomasz Miłkowski, Przegląd: W polskim teatrze do głosu dochodzi nowa generacja, sama stawia diagnozy i opowiada o swoim zagubieniu. Teatr czasem stara się zatrzeć granicę między widownią a sceną, między realnym życiem a światem scenicznej fikcji. Udaje się to nader rzadko, ale jeśli tak się zdarza, sukces jest ogromny. Tak właśnie było w przypadku "Made in Poland" Przemysława Wojcieszka, spektaklu zrealizowanego z zespołem Teatru im. H. Modrzejewskiej w Legnicy.
Cezary Polak, Ozon: Zapoczątkowane przez artystów oswajanie blokowisk jest częścią większego procesu kulturowego. Czasem trudno odróżnić, gdzie kończy się życie, a zaczyna dzieło sztuki. Zmiany w Polsce, nieprzewidziane problemy stwarzane przez nowy ustrój wymagają komentarza. Sztuka, która przynosi oczyszczenie, z którą odbiorca się identyfikuje, jest dziś bardzo potrzebna. Dlatego asymilowanie niechcianego dziedzictwa - chociażby takiego jak blokowiska - to pozytywny proces, bo sprzyja identyfikacji ludzi z otoczeniem.
Katarzyna Kamińska, Gazeta Wyborcza Wrocław: Wojcieszek dzięki świetnemu scenariuszowi i realistycznej przestrzeni, w jakiej oglądamy spektakl (Scena na Piekarach znajduje się w pawilonie na jednym z legnickich blokowisk), wydobywa ze swoich postaci niezwykłą głębię i piękno. Ich bunt, desperacja i życiowe zagubienie tworzą zarówno dosłowną historię o współczesnych wykluczonych, jak i poetycki obraz przemiany, która może zajść w człowieku.
Roman Pawłowski, Notatnik Teatralny: Ograny temat blokersów Wojcieszek potraktował niekonwencjonalnie. Pokazał pułapkę ślepego buntu, bo demolowanie samochodów nie rozwiązuje żadnego z problemów młodego, sfrustrowanego bohatera; przeciwnie - rodzi nowe. Wreszcie napisał znakomitą historię o narodzinach miłości, która dla bohatera staje się szansą na odnalezienie własnego miejsca w świecie. Była to chyba pierwsza z wielu polskich historii o blokersach, która kończyła się happy endem.
Łukasz Drewniak, Dziennik: W autorskim spektaklu Wojcieszka z legnickiego Teatru Modrzejewskiej Eryk Lubos udowadniał, jak mało dzieli chuligana od ministranta. Że nie ma konfliktu pokoleń, bo matka i syn blokers słuchają tej samej muzyki. W sztuce Wojcieszka nawet źli windykatorzy długów mają dobre serca. Tryumfuje miłość i miłosierdzie Potrzebowaliśmy takiego optymizmu. Zwłaszcza teatr.
Andrzej Lis, Teatr: To bodaj pierwszy w miarę dojrzały obraz własnego czasu, z kilkoma ważnymi kontekstami, przestrzenią społeczną, kulturową, z bohaterami, którzy mają jakieś biografie i poglądy, z konfliktami, w które wpisana jest i współczesność, i historia, z argumentami, które mogą przynajmniej zastanawiać Zrealizowane i zagrane z pasją, talentem, świadomością środków, języka, z "wpisaniem" w przedstawienie potrzeby i motywów jego stworzenia, celowości przesłania, zachowania wewnętrznej równowagi.
Renata Sas, Express Ilustrowany: Całą tę mozaikę Wojcieszek poukładał po mistrzowsku, wpisując wszystkich obecnych w to, co się rozgrywa. I niech sobie śpiewa Krawczyk, że "to co dał nam świat, niespodzianie zabrał los". Beznadziejny los zostawia jednak cień nadziei, tylko nie wolno jej przegapić. Tej inscenizacji łatwo się nie zapomina.
Leszek Karczewski, Gazeta Wyborcza Łódź: Hollywoodzki finał - ślub Bogusia - brzmi jak finał dramatu, do którego dopisano happy end. Tragedii, w której Romeo i Julia mają gromadkę uśmiechniętych dzieci, a Makbet z żoną żyją długo i szczęśliwie. Bo niby-realistyczna historia Bogusia jest w istocie piękną przypowieścią o Polsce. I gdyby to Władysław Broniewski był autorem Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian, to napisałby: "Tak więc trwają odwaga, pogarda, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość".
Michał Lenarciński, Dziennik Łódzki: "Made in Poland" jest jednym z najważniejszych i najlepszych przedstawień polskiego teatru ostatnich lat. Mamy tu sporo: estetykę brutalistów, sentymentalizm bez gustu, przekleństwa, alkoholizm, prostactwo i delikatność, trochę dramatu i publicystyki, sporo okrucieństwa i naiwności. W teatrze tradycyjnym nie brzmiałoby to prawdziwie, w stylistyce Wojcieszka - nie ma żadnych wątpliwości: to nasze życie. Nie tylko "pomiędzy blokami", ale w mieszczańskich salonach, w przyciasnych horyzontach. Ten potok goryczy, niepozbawiony żartobliwej nuty, jest dziś Polakom potrzebny. To również spektakl znakomicie zagrany przez wszystkich występujących w nim aktorów.
Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita: W chropowatości materiału dramaturgicznego, drastycznej tematyce, wulgaryzmach wyczuwa się puls życia współczesnej Polski "B". Z jej zapyziałymi osiedlami, gdzie styl życia wyznacza często bezrobocie, alkohol, przemoc, konflikt z prawem. Dobrze, że teatr próbuje te zjawiska nazwać i pokazać.
Danuta Piekarska, Gazeta Lubuska: Przedstawienie zdążyło zdobyć wszystkie możliwe nagrody, i słusznie! Jego twórcy pokazują, że teatr niekoniecznie musi importować zachodnich brutalistów, by mówić o naszej rzeczywistości żywym językiem. Przemawiającym również do tych, którzy niekoniecznie do teatru chodzą.