BEZIMIENNI PIONIERZY

           Początki teatru w Legnicy giną w mroku dziejów. Kuglarze i żonglerzy (wędrowni muzykanci, śpiewacy, tancerze) z pewnością występowali w mieście już od jego średniowiecznych początków, grając na miejskich placach, zwłaszcza w dni targowe. Widowiska uświetniały też uroczystości kościelne. Najpierw w świątyniach, a potem przed nimi grano misteria pasyjne i bożonarodzeniowe, a także moralitety, często ze wstawkami rodem ze świeckiej komedii i farsy. Miejscem uprawiania sztuki teatralnej musiał być także dwór książęcy. Pierwszym uchwytnym tego dowodem jest… zakaz urządzania „maskarad i spektakli” podczas karnawału, wydany w grudniu 1559 roku przez cesarza Ferdynanda I Habsburga na złość legnickiemu księciu Fryderykowi III, nielojalnemu utracjuszowi.

Z początkiem XVII wieku teatr wszedł do programów szkolnych. Grano historie biblijne i starożytne, ale wiemy także o legnickich spektaklach, których treścią był podbój Meksyku przez Corteza, zwycięskie kampanie Habsburgów czy bitwa legnicka. Uczniowie obowiązkowo występowali dwa razy do roku przed rodzicami, aby udowodnić swoje postępy w nauce. W początkach XVIII stulecia wraz z kontrreformacją do miasta przybyli jezuici, przejmując częściowy nadzór nad oświatą, a więc i nad teatrem. Teatr jezuicki – w którym także grali uczniowie – urzekał bogactwem inscenizacyjnym. Do wpajania prawowiernych katolickich treści używano w nim „żywych obrazów”: efektów świetlnych, latających maszyn, malowanych kulis i ruchomych dekoracji, barwnych kostiumów, muzyki i tańca. Teatr szkolny, subsydiowany przez miasto, i teatr jezuickiego kolegium zaczęły ze sobą rywalizować – zapewne ku radości widzów, którzy mogli teraz oglądać dwa razy więcej przedstawień.

Po oderwaniu Śląska od państwa Habsburgów w wyniku wojen śląskich (1740-63) Prusacy zakazali uprawiania teatru szkolnego. Teatr jezuicki zniknął zaś w wyniku kasaty tego zakonu w roku 1773. Mieszkańcom Legnicy pozostały przedstawienia wędrownych trup aktorskich, przyjeżdżających zresztą ze swymi spektaklami od niepamiętnych czasów. Ponieważ nie zawsze dało się grać pod gołym niebem, zaczęto im odnajmować tzw. Salę Komedii (Comoediensaal) w miejskich sukiennicach (od strony fontanny z syrenką) – ciemną, ponurą klitkę z twardymi krzesłami, zastawioną beczkami z zatęchłą wodą, stojącymi tu na wypadek pożaru.

 

W NOWEJ SIEDZIBIE (1842-1933)

           Kres wojen napoleońskich otworzył w Legnicy epokę intensywnego rozwoju. Miasto zostało stolicą rejencji, aspiracje mieszczan zaczęły rosnąć. Aby dać im wyraz, potrzebny był budynek teatralny z prawdziwego zdarzenia. Finanse miasta nie były wprawdzie w stanie kwitnącym, a rząd pruski odmówił wsparcia inicjatywie, ale mimo to rajcy czuli się zobligowani do działania. Na pewno pomógł fakt, że ówczesny burmistrz Gottlob Jochmann oprócz talentów administracyjnych miał też zamiłowania poetyckie: był autorem przeszło czterystu wierszy.

Budowie towarzyszyły ponure incydenty. Najpierw przy wylewaniu fundamentów w ziemi natknięto się na szkielety, gdyż było to ongiś miejsce publicznych egzekucji. Później wypadek mieli dwaj kierownicy budowy. Pierwszy zginął, drugi został poważnie ranny. Wreszcie jednak na miejscu wyburzonych sukiennic przy miejskim ratuszu stanął budynek przypominający florenckie pałace, zwłaszcza Strozzich i Medyceuszy. Zaprojektował go Carl Ferdinand Langhans, wytrawny specjalista od budowli teatralnych, autor m.in. gmachu Opery Wrocławskiej.

Uroczyste otwarcie nowej sceny odbyło się w dniu Bożego Narodzenia 1842 roku. Zapomnianą dziś sztukę Friedricha Halma „Der Sohn der Wildnis” („Syn puszczy”) wystawił ansambl Carla Heinricha Butenopa. Wyrecytowano specjalnie na tę okazję napisany hymn, oprawę muzyczną zapewniła orkiestra pod batutą samego Benjamina Bilsego. Jednak żaden z przybyłych widzów – a ponoć nie było ich znów tak wielu – nie mógł skupić się na sztuce, wszyscy bowiem podziwiali pyszny wystrój wnętrza. Za to kolejny spektakl chciały już obejrzeć takie tłumy, że o pilnowanie porządku przy wejściu trzeba było poprosić żołnierzy. Okazali się mało skuteczni: w długiej kolejce doszło do awantur i wybijania szyb. Po tak mocnym początku teatr nigdy już nie narzekał na brak zainteresowania publiczności.


CESARSTWO, REPUBLIKA, III RZESZA

           Przez niemal sto lat teatr właściwie nie miał stałego zespołu. Kolejni dyrektorzy kompletowali sobie ekipę artystyczną na własną rękę, rotacja była dość intensywna. Chętnie sprowadzano także gwiazdy z większych ośrodków na występy gościnne. Legnicę odwiedzili nawet światowej sławy aktorzy epoki kina niemego: Paul Wegener, Werner Krauss, Olga Czechowa, Emil Jannings, grając tu na teatralnych deskach. Budynek służył też jako sala koncertowa; w 1843 roku zagrał w nim sam Franciszek Liszt.

Gdy w roku 1933 władzę w Niemczech przejęli naziści, zapragnęli rozciągnąć kontrolę także nad teatrami. Skończyły się kłopoty finansowe scen. Zamiast wynajmować wędrownym trupom powierzano je zaufanym dyrektorom, z których każdy był zarazem menedżerem i kierownikiem artystycznym. Legnicki teatr rozwinął w tych warunkach niezwykle ożywioną działalność. Grano przez dziewięć miesięcy w roku siedem razy w tygodniu; w niedzielę często nawet dwa razy – było to możliwe dzięki sporemu zespołowi, składającemu się z aktorów dramatycznych, śpiewaków, tancerzy (płci obojga) i orkiestry. Wystawiano najczęściej farsy i operetki, które cieszyły się największą popularnością, ale i poważne dramaty oraz opery, również wielko obsadowe – Verdiego czy Wagnera. Nikt nie kłopotał się o reklamę, a mimo to o bilet na jedno z przeszło pięciuset miejsc (nie licząc stojących) ustawiała się długa kolejka, i to już na kilka godzin przed otwarciem kasy. Bilet do teatru ogólnie nie był zbyt drogi – ten najdroższy, na operę albo operetkę, kosztował mniej więcej tyle, co kilogram boczku albo trzy litry piwa, co stanowiło połowę dniówki. Jeszcze mniej musieli zapłacić członkowie faszystowskiej organizacji Kraft durch Freude („siła dzięki radości”), zajmującej się m.in. organizacją imprez kulturalnych, turystycznych i sportowych dla swoich członków.

Przez większość najmroczniejszych lat hitleryzmu (1938-1943) szefem Teatru Miejskiego w Liegnitz był Richard Rückert, członek NSDAP, ale też niezły aktor i śpiewak, a przede wszystkim wyborny teatralny impresario, który sprowadził na tutejszą scenę świetnych artystów. Wielu z nich (np. tenorzy Alexander Miltschinoff i Theodor Bitzos) prosto z Liegnitz wychwytywano do wielkich miast niemieckich, gdy tylko ich talent wyszedł na jaw. W zarządzanym przez Rückerta teatrze nie obyło się oczywiście bez trybutu składanego epoce: w westybulu na wchodzących spoglądało popiersie Hitlera, na ścianie wisiały jakieś jego złote myśli. Grano sztuczydła piewców reżimu, ale nie zapominano też o klasyce (Szekspir, Goethe, Schiller, Lessing) oraz dziełach dwudziestowiecznych. Co ciekawe, Rückert wystawił także kilka utworów pióra miejscowych dramaturgów, jak np. powstałą na 700-lecie bitwy na Legnickim Polu widowiskową sztukę dziennikarza Maxa Weinerta pt. „Die Wahlstatt”. On także zorganizował uroczyste obchody stulecia teatru w Legnicy, które odbyły się w grudniu 1942 roku. Uświetnił je swą obecnością sędziwy pisarz Gerhart Hauptmann, gwiazda pierwszej wielkości ówczesnej niemieckiej kultury. Na szpaltach prasy kreślono ambitne plany budowy nowego teatru po zwycięskiej wojnie, jako że stary przestał mieścić tłumy chętnych widzów.

Plany te nigdy nie miały się ziścić. We wrześniu 1944 roku nastąpił koniec niemieckiego teatru w Liegnitz. Wraz z ogłoszeniem „wojny totalnej” zamknięto wszystkie teatry w III Rzeszy, zmuszając artystów do pracy fizycznej na rzecz wojska. Na jednym z zachowanych zdjęć kierujący teatrem od 1943 roku Ernst Badekow kopie szańce, które miały ocalić miasto przed nawałą ze Wschodu. Nie ocaliły.


SCENA MAŁEJ MOSKWY 

           Po nadzwyczaj łatwym zdobyciu Liegnitz przez Armię Czerwoną budynek teatru został zdemolowany, w czym główny udział mieli żołnierze radzieccy. Siedzenia, oświetlenie, kostiumy, rekwizyty, wszystko, co nie było trwale przytwierdzone, włącznie z kurtyną, wyniesiono i wywieziono. Ale scena z orkiestrą zaczęła zaraz po przejściu frontu działać w Domu Oficera, dając także występy gościnne m.in. w zrujnowanym Wrocławiu. Marszałek Rokossowski, miłośnik sztuki, wybrawszy Legnicę na swoją siedzibę, rozkazał znajomym frontowym artystom zebranie ekipy spośród zdemobilizowanych czerwonoarmistów i więźniów niemieckich obozów. Ostatecznie skompletowano wyborowy skład osiemnastu aktorów, pochodzących głównie z Leningradu. Niemieccy pracownicy obsługi technicznej i radzieccy artyści ręka w rękę sprzątali gmach, wyposażając go na nowo dzięki „zdobycznym” dobrom. W listopadzie 1946 roku odbyła się pierwsza premiera nowo utworzonego Rosyjskiego Dramatycznego Teatru Północnej Grupy Wojsk – „Późna miłość” Aleksandra Ostrowskiego, klasyka rosyjskiego dramatu XIX wieku. Stanowisko dyrektorskie zajęli wojskowi (z artystycznym zacięciem – np. administracją kierował major Boris Pawłowicz Smit, który bywał także dyrygentem). Funkcje pozaartystyczne pełnili Polacy i Niemcy. Maksimum co dwa, trzy sezony obsada aktorska musiała się zmienić, zapewne aby artyści nie zachłysnęli się zbytnio „Zachodem”. Dlatego do 1964 roku (kiedy to teatr – z dnia na dzień, z nieznanych przyczyn – rozwiązano, a gmach przekazano Polakom) przez legnicką scenę przewinęło się ich niemal dwustu. Byli wśród nich tak znani sowieccy aktorzy, jak np. Fiodor Odinokow z imponującą filmografią liczącą 111 pozycji.

Radziecki teatr w Legnicy grał przez blisko dwie dekady, jeżdżąc ze spektaklami do jednostek wojskowych, ale także na sceny dużych polskich miast. W każdy piątek wstęp na legnicką widownię miała także publiczność spoza szeregów Armii Radzieckiej. Dla wielu mieszkańców Legnicy wizyta na spektaklu teatru rosyjskiego była pierwszym kontaktem ze sztuką sceniczną.

W sytuacji gdy gmach teatru zajmowali Sowieci, Polakom o twórczym zacięciu pozostały inicjatywy amatorskie. Już 31 sierpnia 1945 roku „Pionier” donosił: „Kierownictwo Towarzystwa Miłośników Sceny (TMS) obiecuje wystawić za trzy tygodnie pogodną komedię Fredry »Pana Jowialskiego«. Czekamy”. Swoje grupy teatralne prowadził twórca turnieju „Legnica Cantat” Henryk Karliński. Intensywnie działał też amatorski teatr żydowski, występujący w zrujnowanym dziś gmachu przy ul. Nowy Świat. Kres położyła mu dopiero emigracja większości legnickich Żydów w wyniku ponurych ekscesów roku 1968. Gmach teatru w Rynku był wówczas już od czterech lat w polskich rękach, funkcjonując jako dom kultury. Wielokrotnie co aktywniejsi marzyli o utworzeniu w mieście stałej sceny, co spotykało się niezmiennie z sarkaniem władz wojewódzkich we Wrocławiu: nie widziały one takiej potrzeby.

 

POLSKI TEATR W PÓŁRADZIECKIEJ LEGNICY

           Gdy Legnica uzyskało status województwa, kwestia teatru stała się kwestią prestiżową i zagościła na partyjnej wokandzie. Uradzono, że w mieście wojewódzkim teatr być musi. Zabezpieczywszy na ten cel odpowiednie fundusze, rozpoczęto poszukiwania kadr i remont gmachu, zacierając przy tym neoklasyczny polor wnętrz. W trakcie trwającej niemal rok pracy (pracowali tu także więźniowie) boleśnie odczuwano niedostatki gospodarki centralnie planowanej: permanentne kłopoty z zaopatrzeniem nie pozwalały dotrzymywać terminów – wielu kierowników i dyrektorów przypłaciło to zwolnieniami ze stanowisk. Fasadę teatru malowano na wariata w noc przed oficjalnym otwarciem; ludzie stali na strażackich drabinach, podstawionych z rozkazu wojewody. 27 listopada 1977 roku uroczyście otwarto sezon premierą „Lata w Nohant” Jarosława Iwaszkiewicza w reżyserii Józefa Wyszomirskiego. Sędziwy autor nie dojechał, ale przysłał telegram, donosząc, że jest „sercem w Legnicy”. A kiedy ucichły oklaski oficjeli i wszyscy wytrzeźwieli po bankiecie, trzeba było ponownie wdziać roboczy fartuch i dokończyć remont. O solidności tego ostatniego świadczy fakt, że wychodzących po premierze czterech radzieckich generałów o mało co nie zmiażdżył kawał sufitu, który zgruchotał ladę szatni, wieszaki i krzesła tuż po tym, jak wojskowi zabrali stamtąd swoje płaszcze. Ekipa budowlana nie zdążyła też przygotować garderób: początkowo aktorki rozbierały się w namiocie rozbitym w głębi sceny, panowie zaś w kulisach.

Pierwszym dyrektorem polskiego teatru w Legnicy został aktor krakowskiego Starego Teatru Janusz Sykutera. Jego szumne zapowiedzi „rozpoznawania społecznych potrzeb i oczekiwań” oraz angażowania „dojrzałych” reżyserów spaliły na panewce; skończyło się na miałkich intelektualnie i słabych aktorsko przedstawieniach bajek, lektur i klasyki (często – co zrozumiałe – wschodniej proweniencji). Nie można przy tym przymykać oczu na obiektywne trudności teatralnej roboty w Legnicy: brak wykwalifikowanej kadry, mało intensywne życie kulturalne miasta i niską przez to kulturę artystyczną jego mieszkańców, wreszcie niechęć lub ostentacyjne lekceważenie ze strony prasy. Wszystko to pogłębiało konflikt między dyrekcją a aktorami. Kiedy w euforii Sierpnia ’80 nadszedł moment oddolnych zmian, Sykuterę zmuszono do ustąpienia ze stanowiska. Zrodziła się nadzieja, że teatr – jak cały kraj – odbije się od aż nazbyt dobrze wyczuwalnego dna.

 

NOWE CZASY, NOWE WYZWANIA

          Przez ponure lata osiemdziesiąte legnicką placówkę przeprowadził Józef Jasielski. Rozpoczął pracę dyrektora i reżysera z ogromnymi ambicjami. Dekada jego rządów upłynęła pod znakiem klasyki polskiej i światowej dramaturgii. Był „Hamlet” i „Makbet”, „Antygona”, „Wesele” i „Nie-Boska komedia”. Jasielski umiał się mierzyć z tymi utworami, czytać je świeżo i niebanalnie, nadać im dramaturgiczną spójność i sceniczny polor, ale legnicki zespół najczęściej nie był w stanie tym arcydziełom podołać.

Józef Jasielski opuścił Legnicę w 1990 roku na fali przemian, zwolniony na wniosek zakładowej komisji „Solidarności”. Dziesięć lat jego heroicznej pracy nie dało niestety trwałego rezultatu. Teatr legnicki nadal funkcjonował w świadomości publicznej jako złowieszcze widmo, którym w szkołach teatralnych straszono leniwych studentów. Prasa najczęściej sarkała, o ile w ogóle jakiś krytyk zabłąkał się w te strony.

Na pierwszego dyrektora w nowych czasach powołano aktora Łukasza Pijewskiego. Mało skutecznie próbował on zachęcić legniczan do odwiedzania teatru, stawiając na lekki repertuar oraz bajki. Za jego kadencji teatr przestał istnieć jako samodzielna instytucja, stapiając się w hybrydyczną całość z Wojewódzkim Domem Kultury. Pomysłowi temu, który dodatkowo obniżał rangę sceny i paraliżował teatralną inicjatywę, sprzeciwiało się wiele środowisk – bezskutecznie. Na znak protestu z teatru odeszła część techniki i większość zespołu aktorskiego. Dyrektor miotał się przez jakiś czas, próbując obsadzać spektakle gościnną kadrą, co na dłuższą metę nie mogło się udać.

Po zwolnieniu Pijewskiego nastały dwa lata chaosu. W teatrze zapanowała dwuwładza: z jednej strony rządzili menedżerowie (Zbigniew Kraska, później Bogusława Machowska), z drugiej kierownictwo artystyczne (Jacek Głomb i Robert Czechowski, następnie Krzysztof Rościszewski). Głomba i Czechowskiego, ekspansywnych i niepokornych, proponujących różnorodny repertuar, próbujących odzyskać zaufanie publiczności, zwolniono dyscyplinarnie po kilku miesiącach. Rościszewski zrezygnował sam, nie widząc dla siebie szansy w instytucji pozbawionej nie tylko stałej ekipy aktorskiej i technicznej, ale też wystarczających środków finansowych. W sierpniu 1994 roku w dyrektorskim fotelu w Legnicy zasiadł Jacek Głomb.

 

POD ZNAKIEM MODRZEJEWSKIEJ

           Teatr w Legnicy trzeba było zbudować praktycznie od podstaw. Głombowi udało się skompletować znakomity zespół, zaprosić do pracy świetnych reżyserów, zainscenizować wiele spektakli, które zyskały ogólnopolski rezonans i odwiedziły międzynarodowe festiwale. Udało mu się wpisać w przestrzeń miasta i wyznaczać jego kulturalny puls; zdołał przebić się do kulturalnej świadomości całego kraju.

W 1999 roku teatr legnicki odzyskał autonomię i przyjął imię wielkiej polskiej aktorki, Heleny Modrzejewskiej, która – podobnie jak legnicki zespół – wędrowała ze swoją sztuką nie tylko po ziemiach polskich, ale i za Oceanem.

Dyrektorskie lata Jacka Głomba to dzieje ciężkiej pracy, znaczonej wytrwałymi poszukiwaniami i – nierzadko – sukcesami. Za wcześnie na ich podsumowanie. Zespół wciąż się zmienia, dorasta nowa publiczność, a teatr kontynuuje swoje artystyczne poszukiwania. Miejmy nadzieję, że największe odkrycia jeszcze przed nim – i jego widzami.

 

Robert Urbański


Wykorzystano następujące publikacje:

1.
Johannes Bunk, Deutsches Theater in Liegnitz, Hofheim/Ts. 1992 („Beiträge zur Liegnitzer Geschichte, Bd. 22).
2. Carl H. Hiller, Bok drugiego balkonu [w:] Teatr Miasta – Miasto Teatru. Dawna Legnica i jej teatr we wspomnieniach mieszkańców, oprac. R. Urbański, współpr. C. H. Hiller, Legnica 2003, s. 30-40.
3. Hans-Joachim Henske, Legnicki teatr miejski tuż po wojnie [w:] Teatr Miasta…, s. 106-107.
4. Krzysztof Kopka, Dwadzieścia lat. Subiektywna historia legnickiego teatru, [Legnica 1998].